Przed nami ostatni dzień relacji z wyprawy do Hiszpanii
Mapa i galeria na dole wpisu 😉
Przyznam, że tej nocy średnio się wyspałem. Nie dość, że księżyc bardzo mocno świecił, to jeszcze ten przeklęty dzwonek. Pobudka o 6.30, szybki wyjazd. Czekał na mnie kolejny długi dzień. Na początku trasa przebiegała przez górskie przełęcze. Ruchu na drodze praktycznie nie było więc bardzo szybko zmierzałem ku głównym celom dnia dzisiejszego.
Po blisko 3h jazdy trafiłem na krzyżówkę, na której dokonałem chyba najlepszego wyboru. Na mapie znalazłem, że przy drodze znajduje się jakieś jezioro. Niewiele myśląc skręciłem w tamtą stronę. Droga szła powoli, ze względu na to, że w wielu miejscach prowadzone były roboty. Przemęczyłem się jednak i okazało się, że naprawdę było warto. Moim oczom ukazała się piękna mieścinka, położona w dolince między górami, leżąca nad górskim jeziorem. Uwagę zwracał przede wszystkim niesamowity kolor wody.
Jako, że skrzywienie zawodowe dało o sobie znać, najpierw przeszedłem się mostem, dopiero później wpadła mi do głowy myśl – kąpiemy się. W tym celu znalazłem sobie ustronne miejsce ( no dobra,kąpałem się pod mostem, ale przynajmniej w okolicy nikogo nie było ). Oczywiście zbyt piękne by było, gdyby dało się normalnie zejść. Niestety… Czekała na mnie parometrowa ścianka. Udało się jednak zejść bez problemu. Zrzuciłem z siebie ubranie i wskoczyłem do wody. To było cudowne 30 minut. Zbliżały się jednak najgorętsze godziny i słońce zaczynało coraz mocniej palić. Wyszedłem z wody, szybko przeschnąłem i zaczynam wracać. I nagle bum. Zanim dotarłem do ścianki udało mi się poślizgnąć na kamieniach przy brzegu, łokieć rozbity, łydka przetarta. Z nieco nadszarpniętą dumą, wspiąłem się na górę, zakleiłem łokcia i ruszyłem w dalszą drogę. Nad to jezioro jeszcze kiedyś wrócę!
Dalej przede mną Pedraforca. Jeden z ładniejszych szczytów, które znalazłem w Pirenejach.
Stanąłem na parkingu na przełęczy i wybrałem się na krótką przebieżkę. Drugi raz znaki wprowadziły mnie w błąd. 600m i miało być jeziorko. Zrobiłem przynajmniej 2km i nie było nic. Nie przejąłem się jednak zbytnio, gdyż przynajmniej udało mi się złapać parę ładnych ujęć Pedraforcy.
W dalszej drodze udało mi się znaleźć jeszcze jedno jezioro, tym razem się już nie kąpałem, czas za bardzo gonił. Stwierdziłem, że wykąpię się w morzu. Przeskoczyłem na autostradę. Główne drogi w Pirenejach są piękne. Świetny asfalt, żadnych dziur, mnóstwo tuneli. jechało się z przyjemnością.
Koło godz. 20 zrobiłem sobie jeszcze jeden postój w miejscowości Vic ( mało ciekawa ). Zjadłem, wypiłem dobrego energetyka i pojechałem w stronę morza. W międzyczasie udało mi się jeszcze zgubić w Granollers. Nie ma tego na mapie ze względu na to, że nie jestem w stanie teraz powtórzyć tego co tam odstawiłem. Krążyłem po miasteczku dobre 20 minut.
W końcu dotarłem do morza. Czekało na mnie blisko 30 km nadmorskiej drogi przez Barcelonę. Niestety autostrada, którą wybrałem biegła głównie poniżej poziomu miasta przez co nie widziałem za wiele. Ale miasta nie są moim głównym celem podróży, więc nie przejąłem się tym zbytnio. Lotnisko było coraz bliżej
Zgodnie z planem udałem się na plażę położoną nieopodal, żeby spędzić na niej noc.
Początkowo chodziłem sobie po niej, patrząc jak powoli się wyludnia. Huśtałem się na huśtawkach, zjeżdżałem zjeżdżalniami, spacerowałem nad brzegiem morza. W okolicach godz. 2 w końcu zostałem na plaży sam. Niewiele myśląc zrzuciłem z siebie wszystko i wskoczyłem nago do morza ( Dość blisko brzegu, bo były fale i trochę się bałem ;D ) Wykąpałem się, ubrałem i poszedłem siąść sobie na ławkę umieszczoną nieopodal. I tak sobie siedziałem, po chwili się położyłem, ale miałem zaraz iść spać do samochodu. Nic z tego. Nawet nie wiem kiedy zasnąłem i zbudziłem się blisko 2h później. Tak sobie przysypiałem, słuchając szumu morza i fal aż do 6 rano. Zapolowałem na wschód słońca nad morzem.
Zostało mi już tylko udać się na lotnisko, oddać auto i czekać na lot. O ile auto udało się zwrócić bez problemów, to labirynt dróg pod lotniskiem był dość problematyczny. Przeszedłem przez kontrolę bezpieczeństwa i rozsiadłem się na ziemi. Chwilę przed lotem przysiadł się do mnie jakiś Bułgar. Pogadaliśmy chwilę i każdy poszedł w swoją stronę.
Wsiadłem na pokład. Lot przebiegł bez problemu. Droga powrotna do domu też. Pomijając te dwa dziki, które wyskoczyły mi na drogę w okolicach Domaradza 🙂