Poprzednia część dostępna TUTAJ
Galeria z miejsc opisanych w tym wpisie dostępna TUTAJ
Noc na kościelnym parkingu minęła bardzo szybko i lekko niedospany ruszyłem w trasę około godziny 6:30. Zamiast trzymać się głównych dróg zamarzyło mi się jechać jakimiś bocznymi, po górskich przełęczach. I to był ogromny błąd. Moja frustracja odnośnie jakości i szerokości tych dróg sięgnęła zenitu. W każdym razie ostatecznie udało mi się nie dostać nerwicy i jadąc przez Borgosesie i Bielle dotarłem do jednej z głównych dróg S26, prowadzącą mnie ku mojemu celowi, którym na ten dzień stał się Matterhorn
Po pewnym czasie udało mi się dojechać do miejsca, w którym droga, którą jechałem łączyła się z dróżką prowadzącą do Cervinii. Tu czekało mnie zaskoczenie. Droga nie dość, że była szeroka i w miarę dobrej jakości, to w dodatku poruszało się nią naprawdę mało samochodów. Spodziewałem się bardziej czegoś w stylu drogi na Morskie Oko w sezonie turystycznym, a ostatecznie w miasteczku jedyny duży parking ( w dodatku darmowy) był w połowie pusty.
Ale wracając do samej trasy, to mijała powoli, ze względu na duże ilości pieszych jak i tuneli, które mijało się po drodze.
Na miejsce dotarłem blisko godziny 11, zmęczony i głodny, bo rano zrezygnowałem ze śniadania, chcąc jak najszybciej dojechać. Widok, który zobaczyłem wynagrodził mi jednak wszystko. Góry naprawdę łagodzą obyczaje 🙂
Zjadłem na szybko to co miałem pod ręką i stwierdziłem, że pora porządnie rozprostować kości i podejść pod ścianę Matterhornu.
Jakby wszystko poszło zgodnie z planem to byłoby za pięknie, więc po paru minutach kluczenia, ostatecznie wszedłem na szlak w innym miejscu niż planowałem, ale stwierdziłem, że nie ma sensu kombinować i po prostu ruszyłem nim w górę.
Większość drogi podchodziłem trzymając się tras narciarskich. Nie miałem czasu, ani żadnych materiałów, więc szedłem po prostu przed siebie, coraz wyżej i wyżej.
Będąc w tym miejscu warto wspomnieć o oznaczeniu alpejskich szlaków, które właściwie nie istnieje. W wielu miejscach trafimy na tabliczkę rozpoczynającą daną trasę i wydeptaną ścieżkę. Niestety już po kilkuset metrach zazwyczaj szlak rozchodzi się na kilka różnych, ścieżka się zaciera, a żadnych oznaczeń ani tabliczek ani widu ani słychu.
Na wysokości ok. 2600m.n.p.m udało mi się trafić na dwóch Polaków wracających z schroniska pod Matterhornem. Naprawdę miło było zamienić z kimś w końcu parę słów więc serdecznie pozdrawiam.
W tym momencie zaplanowałem sobie ze idę do schroniska, ale oczywiście po drodze się zgubiłem i wylądowałem całkiem po drugiej stronie na wys. 2950m.n.p.m w pobliżu górnej stacji wyciągu narciarskiego. Nie żałowałem jednak tej pomyłki w ogóle, bo widok z góry był po prostu niesamowity.
Niestety słońce opadało coraz niżej więc przyszedł czas żeby schodzić. Zejście udało się zrobić w końcu tak jak powinienem i planowałem wchodzić. Blisko godziny 19:00 byłem już na dole. Parking opustoszał całkiem, zostało ledwie parę samochodów. Zjadłem kolację, pokręciłem się chwilę po miasteczku i położyłem spać na wysokości ponad 2km nad poziomem morza. Nie był to zbyt dobry pomysł, bo trochę mi się później przez to zachorowało, ale nie potrafiłem odmówić sobie nocki pod Matterhornem, w pobliżu lodowca. Najfajniejsze było to, że w końcu nie spałem gdzieś sam, tylko kilka osób wpadło na taki sam pomysł i w efekcie wieczór spędzony z kilkoma włochami i francuzami był naprawdę miły 🙂